Dzień siódmy

Dzisiaj znowu była idealna pogoda, ale pierwszy raz tak ze zmęczenia poprostu mi się już nie chciało iść. Dodatkowo chyba jakoś dzisiaj ubrałem źle skarpetki i porobiły mi się pęcherze na piętach. Poprzebijałem, ale dopiero Graczowa oceni jako specjalystka, czy nabyłem kolejną sprawność.

Zdobyłem górę Św. Anny, górę o którą toczyły sie walki w czasie zawirowań granicznych po 1 wojnie (tzw. Powstania Śląskie). Na całym szlaku cisza i spokój, zero żywej duszy. Po ostatnim postoju, ruszyłem z bólem i maksymalnym niechciejstwem, dodatkowo wiedziałem, że czeka mnie 1,5 godz nieustannego podejścia z 350m na 900m. Włócząc nogami zobaczyłem na drzewie oprócz znaku szlaku, muszelkę - drogowskaz na Santiago. Nagle przed oczami stanął mi Węgier, który w Santigo jak my już po piwkach szczęśliwi szliśmy na nocleg w dół, a on brudny, zmęczony, z flagą Węgier i napisem Budapest na starym, zakurzonym plecaku drałował pod górę do Katedry - do mety. I pomyślałem sobie, że to co ja robię to jest pikuś i włączyło mi się 'nitro' na Kociewiu by powiedzieli - poszedł jak det :-)

Warto było wejść na najwyższy szczyt gór Stołowych - Szczeliniec, widok cudo, nawet widać Śnieżkę, a schronisko leży prawie, na skarpie. Warunki okej, tylko wikend i dużo turystów, ale zatyczki znów  zdziałają cuda :-).
Jutro Duszniki - Zdrój, a po drodze Kudowa i mnóstwo szkolno- wycieczkowych wspomnień. Się działo :-)

Dystans: 30 km
Czas: 8,5 godz.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Via francigena

Drugi etap. plan na GSB

Ale zanim pójdę...